Pod koniec obecnego tygodnia na usta inwestorów wraca temat Włoch. Po raz kolejny możemy usłyszeć zarzuty unijnych władz wobec nowego rządu w Rzymie, który wdrożyć chce w życie swoje wyborcze obietnice tymsamym mocno nadwyrężając krajowe finanse publiczne. Głosy sprzeciwu dobiegają m.in. z Austrii, która w lipcu objęła w Unii Europejskiej prezydencję. Tamtejszy kanclerz Sebastian Kurz stwierdził, że „Austria nie będzie płacić za długi innych, ani też za populistyczne obietnice wyborcze”. Spór wokół planowanego budżetu Włoch nadal trwa, a obecny premier Giuseppe Conte (profesor prawa, nie mający wcześniejszego politycznego doświadczenia) prowadzi nadal rozmowy z najważniejszymi przywódcami europejskich państw (Angelą Merkel, Emanuelem Macronem, czy też duńskim premierem Markiem Rutte). Próbuje on przekonać europejskich przywódców, aby ci pozwolili nowemu rządowi Włoch tworzonemu przez Ruch Pięciu Gwiazd na nadwyrężenie unijnych wymogów wobec standardów zadłużania państwa. Zgody na to jednak nie ma praktycznie na żadnym polu i tamtejszy rząd otrzymał już oficjalny list, w którym unijne władze proszą o zmiany w projekcie ustawy budżetowej, gdyż planowane wydatki fiskalne przewyższają normy na „niespotykaną skalę”. Konflikt na linii UE-Włochy zaognia się, a rezultatem tego jest wyprzedaż włoskich obligacji i tym samym wzrost ich rentowności. Oznacza to dodatkowo, że Włochy zadłużać (jak i rolować dług) mogą się obecnie po znacznie wyższym koszcie (najwyższym od 2014 roku). Poniższy wykres obrazuje jak mocno wzrosła premia za ryzyko jakiej wymagają inwestorzy w stosunku do benchmarku jakim są niemieckie obligacje (bundy).
Spread pomiędzy rentownościami 10-letnich obligacji Włoch i Niemiec (premia za ryzyko) jest najwyższy od 2014 roku i przekracza już 300 pb, zbliżając się do poziomów znanych z okresu kryzysu zadłużeniowego w Europie. Źródło: countryeconomy.com
Taki obrót spraw nie jest obojętny dla europejskich krajów, gdyż już teraz widoczne są również rosnące premie za ryzyko w innych krajach peryferyjnych Unii takich jak chociażby Hiszpania. Można zatem stwierdzić, że podnoszone głosy sprzeciwu UE nie są bezpodstawne. Co więcej rosnące obawy ciążą nie tylko euro, które widocznie osłabia się względem dolara (EURUSD spada poniżej 1.15), ale i walutom spoza strefy euro takim jak polski złoty. Podczas wczorajszego handlu para EURPLN rosła chwilowo nawet o 2 gr z 4,29 do 4,31 zł. Co więcej to nie są jedyne problemy na starym kontynencie. Rozpoczęty w środę szczyt w Brukseli nie przyniósł nowych rozwiązań w spornych kwestiach dotyczących Brexitu, a to ciąży funtowi, który dodatkowo nadal odczuwa poznane ostatnio słabsze dane dotyczące inflacji oraz sprzedaży detalicznej. Na parze GBPPLN obecnie tworzy się silny opór w okolicy 4,90 zł i wszystko wskazuje na to, że ponownie może nastąpić atak na 4,86 zł. Są to obecnie dwa kluczowe poziomy na tej parze. Nienajlepsze wieści napływają także z Chin, gdzie wzrost gospodarczy w drugim kwartale wyniósł 6,5% pomimo oczekiwanego 6,6%. Ponadto awersję do ryzyka widać także w na rynkach akcji, gdzie wyprzedaż widoczna jest na większości największych giełd. Mamy zatem dość niesprzyjające środowisko dla walut rynków wschodzących, gdzie dodatkowo negatywnym czynnikiem są rosnące rentowności amerykańskich obligacji oraz umacniający się dolar. Można zatem przyjąć, że jeśli nastroje na rynkach finansowych nie poprawią się to przyszły tydzień może okazać się bardzo ciężki dla polskiej waluty.
Frank zyskuje blask w oczach inwestorów w momencie zwiększonej niepewności na rynkach. Nie może zatem dziwić fakt wczorajszego wystrzału kursu pary CHFPLN w górę. Na niższym interwale czasowym kurs cenowy walczy obecnie z linią trendu w okolicy 3,77 zł. Wybicie tego technicznego oporu powinno otworzyć drogę do większego wzrostu – w pierwszej kolejności w okolice 3,87 zł, gdzie już raz cena została zatrzymana przez zniesienie 50% widoczne na wykresie z prawej strony.